PRZESTROGA (z Xięgi poezji idyllicznej)
Gdy idziesz do celu,
Nie utoń w środkach
Jak się to zdarza
Mistykom wielu
RADA (z Xięgi poezji idyllicznej)
Gdy cię nuda ćmić zaczyna,
Potrzyj Lampę Alladyna
PARAFRAZA (z Xięgi poezji idyllicznej)
– Czego płaczesz? – młodego pytał Polak stary.
Czy ci źle, że uciekły Niemce i Tatary?
– Tyś im uległ – rzekł młody – więc byłeś im wrogiem.
Jam zwyciężył – i ofiar zapomnieć nie mogę
>
*** [Z cyklu Ze Szlaków duszy]
Płomień życia bije mi do głowy
Jak wino,
W czar kołysze, jak powien dąbrowy
Godziną
Południową, gdy kukułka śpiewa
Gdzieś w dali
I złotawy cień rzucają drzewa
Do fali…
CO JUTRO? [Z cyklu Ze Szlaków duszy]
Długo złociło słońce winnicę
Dusz, aż dojrzały pożądań grona,
I krótka chwila – i wychylona
Czara upojeń – i zgasły lice –
I jak bezlistne jesienne krzewy,
Stoim pod zimną chłostą ulewy.
Jutro? Co jutro? – Puchar wypity –
Na ustach gorycz ostatniej piany –
Na piersiach duszność cmentarnej płyty
I w głębiach ducha płomienne rany –
Jeszcze snem nocy letniej powieki
Na pół zawarte, ciężkie – – wciąż jeszcze
Gra w drzewach szczęścia akord daleki –
W szkle pustym, w wieńcach zwiędłych szeleszcze
Żółty gad jawy – wpełzł ea wezgłowie –
W dwa blade czoła wbił oczy sowie – –
KŁOPOT Z NADMIAREM [Z Xięgi poezji idyllicznej] Tłumaczenie wiersza EMBARRAS DE RICHESSE
Pracuję
tyle,
Że w każdym momencie
Gubię plan
Mojego działania
– Mimo wszystko, to jest piękne.
Moja myśl,
przytłoczona Bezmiarem,
Ogłupiała, Nieskończonością odurzona,
W Wieczności zatopiona,
Wspaniale nieszczęśliwa
– Moje obwody są zbyt delikatne.
Troskliwi Aniołowie, przyślijcie mi
Profesora, dzięki któremu przestrzegałbym prawo
I – w tym wspaniałym chaosie, –
Zaznaczył swoim paznokciem z onyksu
Moją lekcję na każdy dzień,
„Odtąd dotąd”
– Bez wątpienia, będzie on zbyt krótki.
EMBARRAS DE RICHESSE
Je travaille tant,
Qu’ā tout bout de champs
Je perds le plan
De mes travaux
Tout de même, c’est beau.
Ma pensèe, empâtée d’Immensitè,
Hèbètèe, étourdie d’Ineommensurable,
Sure-noyée d’Étermité,
Magnifiquement misèrable –
– Ils sont trop ténus, mes
cables.
Anges Tutèlaires, envoyez-moi
Un professeur qui sache me faire loi
Et – en ca splendide dèsarroi, –
Me marquer de l’onyx de son ongle
Ma leeon de chaque jour
D’ici jusque lā
– Sans doute il sera trop court.
NA ROZDROŻU
– Gdzie idziesz, naga? – Po płaszcz z gwiaździstych zamieci.
– Sama? – Na wietrze gniją ostatnich zwłok strzępy.
– Skąd? – W bagnach śmierci kwiat pachnie, tańczy i świeci.
– Głodnaś. – Wnętrzności wyżarły pożądań sępy.
– Uciekasz? – Gna mnie z przepaści wzrok zimny, tępy.
– Idziesz bez żalu? – Nie płaczą matki twe dzieci.
– Wrócisz? – Księżycem w twej duszy senne ostępy
I błyskawicą wszechzgrozy, gdy pierś twą prześwieci.
– Stań chwilę. – Pali me stopy jesienne ściernisko.
– Wezmę cię w ręce. – Oczy twe syczą jak żmija.
– Pięknaś! – Pięknem jest wszystko ginące – gdy mija.
– Wejdź w dom swój dawny. Rozpalę smolne ognisko. –
– Dymi twój ogień – i wilczym jękom za blisko.
– Tyś nasza! – Niegdyś. Dziś wolna, sama, niczyja.
SPOKÓJ
Nie lękam się śmierci,
nie przeklinam życia, nie pożądam niczego poza grobem.
Ani zjednoczenia się z bóstwem,
ani unicestwienia.
Ani nagrody, ani próby nowej.
Zmęczony jestem, obojętny jestem, nie pragnę nawet
spoczywania.
W głębi zmęczenia śmiertelnego jest spokój. Ból
nawet go nie zmąci, ani
dolegliwość cielesna.
Choćby mnie piekli żelazem i wyrywali wnętrzności –
nie zmącą spokoju mego.
Jest we mnie próżnia, która cierpieć nie może. Jest
wewnętrzny spokój i śmierć.
Jest czarne jezioro spokoju we mnie. I nie ma dna.
Bez dna jest zmęczenie moje.
Żem nadto pragnął i czuł, żem cierpiał i był szczęśliwszy
niż człowiekowi wolno cierpieć i
być
szczęśliwym.
Spokojny jestem, a spokoju mego nic nie zmąci.
Nie lubiłem ciszy, wołałem do siebie radość
i cierpienie. Przeto przyszło do
mnie zmęczenie
wiekuiste.
Gdyż słabe jest ciało moje, a posłuszne było mojej
woli. Przeto odejdzie w spokoju.
POD WPŁYWEM „SZAŁU” PODKOWIŃSKIEGO
Pragnął uścisków –
gdzie życie kona,
Ciało drży w febrze, włosy się jeżą!
Pragnął w rozkoszy mąk Laokona,
Czarów, od których trwogi nas strzeżą –
Nad łez otchłanią pragnął błogości,
Chaosu wyznań o dzikiej nucie,
Ponurych zadum w nerwów pokucie…
Szału miłości.
Pragnął zniknięcia bez nędz konania,
Ciemnego piekła pieszczot i kwiatów…
Doskonałego dusz i ciał zlania,
Skonu w zamęcie ginących światów;
Pragnął zagłady w szale młodości,
Szczęścia – z pucharem trucizny w ręku,
Zbawienia – w skoku w przepaść – bez lęku –
Śmierci w miłości.
ODSTĘPCY
Człeku – tyś nie
motylem! Choć zrodzon skrzydlaty,
I barwną, lotną łuską sięgnąć mógłbyś słońca.
Lecz że wygodniej, pewniej w ciepłym kącie chaty –
Jak robak kończysz życie – niegdyś prawdy gońca!
Wstydzisz się własnej,
palnej potęgi młodzieńczej;
Z czołgającą się bracią wolisz pełzać w błocie;
Wydarcie własną dłonią skrzydeł – byt twój wieńczy –
I nagroda z rąk bydła: w oklaskach i złocie.
A gdy ostatnie iskry zgasną pod kłamstw wiekiem,
Gdy dochody odstępstwa liczysz okiem radem…
Brać stonoga ci krzyczy: „stajesz się człowiekiem!”
Ale tyś się stał tylko na ich obraz… gadem.
POKUSA
Ciągną mnie zła sfinksowe lice –
Ciągnie płomienno-czarna toń –
Jej niezgłębione tajemnice –
Jej świetne, ostre błyskawice
I rudej szerci dzika woń.
Gorący dech demona pali
Mą nagą pierś, mój nagi kark –
Chór potępionych słyszę w dali,
Z chrzęstem drzew suchych, z szczękiem stali –
I drżę… i wtórzę ruchem warg.
Na trzęsawiska ostre trawy
Weszły me nogi czyste – bose –
Przede mną łuny rozświt krwawy –
Za mną szemranie trwóg bezgłose…
I oddalony płacz siklawy…